niedziela, 2 lipca 2017

Zestaw #16 - Beżowy Placeholder


W mojej szafie hasło "jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma" wydaje się nad wyraz adekwatne. Mimo iż kompletuję garderobę już od kilku lat, wciąż czegoś w niej brak. Jeszcze więcej jest zamienników, które kupiłem z braku laku, licząc, że uda mi się później je jakoś wymienić. To właśnie taka historia kryje się za beżową marynarką, którą zobaczycie w dzisiejszym wpisie. Zapraszam do lektury.

Na początek jedna szybka uwaga. Wiem, że zapewne czekacie na materiały z Pitti i jakiś tekst o targach. Pojawią się wkrótce. Czekam na obrobiony materiał zdjęciowy, chciałem sobie również dać chwilę czasu na nabranie dystansu do całego wydarzenia. Wiecie, chłodne podejście i te sprawy.


Przechodząc jednak do rzeczy, a właściwie do ciuchów. Ideę placholderów, czyli tymczasowych zamienników świetnie przedstawił Szymon na swoim blogu, więc tam Was odsyłam. Ja jedynie w skrócie: placeholder to od-angielskie określenie na zamiennik, czyli rzecz, którą kupujemy w oczekiwaniu na jej lepszą wersję. Przykładowo, zamiast od razu szyć garnitur na miarę, kupujemy najpierw tańszy zamiennik, a szyjemy po uzbieraniu środków i dopracowaniu pomysłu.


Jak wspomniałem we wstępie, w mojej szafie jest mnóstwo takich ubrań. Część kupiona przez chłodną kalkulację, a część bardzo impulsywnie, bo trafiła się okazja. W ten sposób stałem się posiadaczem klubowej dwurzędówki, kilku koszul z oxfordu, czy niebieskiego garnituru. Beżowa marynarka to akurat skutek wypadkowej i okazji i zaplanowanego zakupu. Po prostu mocno odczuwałem brak innego okrycia niż granatowe blezery. Trafiła się promocja i stwierdziłem, że warto lukę uzupełnić. Zdobyłem zatem swój lniany szmaciak, czyli luźną marynarkę na gorące, letnie dni.


Niestety, ten model ma sporo detali, które kłują w oczy. Mocno zabudowany dół, stosunkowo wąskie klapy, wysoko położony górny guzik oraz uciekająca pod pachę kieszonka piersiowa to największe defekty. Niestety, są to elementy, których krawiec nie może przerobić, pozostaje się zatem z nimi pogodzić. Przynajmniej na jakiś czas. W porządku jest natomiast kolor, brak podszewki oraz tkanina. Co prawda ta ostatnia gniecie się niemiłosiernie wręcz, ale ja przyjmuję to bardziej jako zaletę niż wadę. W końcu to ma być letnia marynarka na luzie.


Są pewne plany na co i kiedy ją wymienić, ale są odległe, bo zakładają szycie miarowe. Będziecie mieli jeszcze okazję o nich poczytać, kiedy tylko wejdą w fazę realizacji ;)


A propos samego zestawu, to w zasadzie jest on bardzo, bardzo prosty. Biała koszula OCBD (z royal oxfordu, zatem nieco cieńsza niż klasyczna), do tego ciemnogranatowe, proste jeansy i brązowe loafersy. Kontrastowa poszetka, rozpięte dwa guziki, garść koralików i mamy szczyptę "włoskiego stylu" na polskiej ulicy. O tym dlaczego włoski styl został ujęty w cudzysłów, przeczytacie przy następnej okazji.

Bardzo lubię takie zestawy i ostatnio zdecydowanie najczęściej je noszę. Są luźne, dają radę w wysokich temperaturach, a poza tym, nie trzeba się nad nimi głowić. Wyciągamy z szafy kilka rzeczy, wrzucamy na grzbiet i jesteśmy gotowi. A przecież o to właśnie chodzi w tym całym strojeniu się, żeby nosić ubrania i dobrze się w nich czuć.
Meander
Fotograf: Marcin Wąsikowski

Marynarka: Bytom
Koszula: James Button
Spodnie: Bytom
Pasek: Jack&Jones
Poszetki: Republic of Ties i Poszetka.com
Buty: Massimo Dutti
Torba: dbramante1928

Rzeczy oznaczone pogrubieniem otrzymałem od marek nieodpłatnie w ramach współpracy.

6 komentarzy:

  1. Bardzo podobają mi się takie zamienniki, u mnie mogłyby zostać jako rzeczy główne :P Fajna marynarka! Noś ją częściej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja za nią akurat nie przepadam, ale czasem pasuje kolorystycznie, więc pewnie będzie się pojawiać do czasu znalezienia następcy :)

      Usuń
  2. Powiedz mi, czy do takich butów warto założyć te niskie skarpetki, które są prawie niewidzialne? Czy zrezygnować i bezpieczniej będzie iść na boso? Wiem, że banalny problem, ale nie mam najmniejszego pojęcia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bezpieczniej i zapewne bardziej higienicznie będzie założyć te "niewidzialne skarpetki", typu stopki. Choć muszę przyznać, że czasem zdarza mi się założyć loafersy na gołą stopę ;)

      Usuń