piątek, 25 listopada 2016

Zestaw #13 - Klubowy klasyk

Dziś, zgodnie z tytułem, chciałbym wam przedstawić zestaw klubowy, o którym wspominałem już w ostatnim wpisie. Przybliżę Wam moją wersję, a znalazło się w niej kilka nieklasycznych detali. Zapraszam do lektury.

Wpis powstał przy współpracy z marką Republic of Ties, która była organizatorem sesji zdjęciowej.
Jeśli nie wiedzieliście mojego wpisu o zestawie koordynowanym, zachęcam by tam zajrzeć (
link). Znajdziecie tam nieco teoretycznego przygotowania do dzisiejszego wpisu. Przypomnę jedynie to co najważniejsze, czyli z czego składa się zestaw klubowy: granatowy blezer/marynarka i szare spodnie.
Chcąc nieco zawęzić definicję - dwurzędowy blezer ze złotymi guzikami i wełniane spodnie w kant. Do tego biała koszula i krawat, najlepiej w pasy, nawiązujący do tradycji "regimental ties", czyli krawatów pułkowych. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że mój zestaw spełnia wszystkie warunki i jest klasykiem jak się patrzy. Rzućmy zatem okiem drugi raz ;)

Marynarka to faktycznie blezer, choć nieco ryzykuję tym określeniem. Trudno bowiem o jednoznaczną definicję tego elementu garderoby. Wśród zapalonych elegantów nad blezerem wciąż trwają spory ;) Dla mnie to nieformalna marynarka z grubszej tkaniny z metalowymi guzikami, dokładnie jak powyższa.
To mój najlepszy wyprzedażowy łup po letnim sezonie. Bardzo długo szukałem takiego modelu, a tu nagle nie dość, że ostatnia sztuka, to jeszcze w moim rozmiarze i cenie 99pln! Nie mogłem przejść obok niej obojętnie. Co prawda brakowało jednego guzika, zapewne dlatego ostała się promocyjnej zawierusze, ale ja od razu wiedziałem, że guziki i tak trafią do wymiany. Zamiast tandetnych pozłacanych, udało mi się zdobyć mosiężne, prosto z Włoch. Mają piękny motyw herbowo-fantastyczny - lew walczący z jednorożecem. Oczywiście klapy mogłyby być szersze, a marynarka nieco dłuższa, ale nie wybrzydzam, mi się podoba. Nie obyło się oczywiście bez krawieckich przeróbek - to rozmiar 52, normalnie noszę 50 ze względu na ramiona, a w klatce i talii mam 48. Dzięki ingerencji krawca, udało się uzyskać satysfakcjonujące dopasowanie, a nieco szersze ramiona dodają całości większej powagi. Najbardziej zaskoczył mnie jednak skład, który jak na sieciówkowy wyrób, jest naprawdę dobry - 60% wełny i 40% bawełny.

Spodnie, to od niedawna jedne z moich ulubionych, choć mam je już ponad rok. Tuż po zakupie w secondhandzie, trafiły na przeróbki do krawcowej, bo miały bardzo szerokie nogawki. Wiedziony ówczesnym szałem na "wąskie i krótkie", namówiłem krawcową by zrobiła je tak jak wskazałem, mimo iż uprzedzała, że to kiepski pomysł. W efekcie, ledwo mogłem przełożyć stopę przez nogawkę. Spodnie trafiły do innego krawca, już po przenosinach do stolicy i wisiały u niego spokojnie przez prawie pół roku, czekając na nadchodzący sezon. Mi się nie śpieszyło, krawiec miał ważniejsze realizacje, więc nieco zapomniałem o tych szarakach. Kiedy w końcu trafiły pod nożyce, na szczęście udało się je uratować. Nogawka została wydłużona i nieznacznie poszerzona, tak, że teraz mogę komfortowo siadać i chodzić. Dzięki uniwersalnemu kolorowi i ciekawemu wzorowi (stonowana krata księcia Walii) z miejsca stały się jednymi z częściej przeze mnie wybieranych spodni. Ich jedyny mankament to fakt iż są w bawełniane, a nie wełniane, co nieco odbiera im formalności i sprawia, że mocno się gniotą. Za 16 złotych nie spodziewałem się cudów :D

Koszula to definicja prostoty - biały twill z włoskim kołnierzykiem. Dość formalna, ale zachowuje sporą uniwersalność. Dzięki niej bardzo polubiłem twillowe tkaniny, wygodnie się noszą, łatwo prasują i nie gniotą zbyt mocno. To dobry wybór dla leniwych, ale kiepski dla tych, którym wiecznie gorąco, splot twillowy nie należy do najbardziej oddychających. Muszę jednak przyznać, że ta koszula straciła rangę ulubionej białej, gdy w mojej garderobie pojawiła się pierwsza koszula OCBD (oxford cloth buton-down), o której więcej przeczytacie w następnym wpisie z serii Zestawy.


Krawat, to tak naprawdę element, wokół którego powstała cała koncepcja. Gdy chłopaki z RoT pokazali mi swój najnowszy projekt, stwierdziłem, że mam już idealny zestaw dla niego. Postanowiliśmy wspólnie przekuć pomysł w czyn, czego efekty możecie dziś oglądać. Nie będę ukrywał, od dawna mam słabość do pasiastych krawatów, szczególnie tych w stylu pułkowym. Podobają mi się te drobne detale, misterne hafty i połączenia kolorów. W tym wypadku bordowy, granatowy i złoty, to kompozycja trafiająca dokładnie w moje gusta. Krawat jest jedwabny, z wełnianym wypełnieniem. Dobrze się wiąże i daję zgrabną łezkę, czyli właściwie wszystko to, co dobry krawat robić powinien. Materiał jest nieco śliski i suchy, więc może czasem sprawiać trudności, ale jak widzicie na zdjęciach - da się uzyskać naprawdę ładny efekt.

Dodatki to proste uzupełnienie zestawu, tym razem pierwsze skrzypce miały grać marynarka i krawat. Szal dobrany pod kolor pasów w krawacie, skarpety pod kolor spodni (choć klasycznie powinny być o ton ciemniejsze, a nie jaśniejsze), poszetka biała, by nie wprowadzać bałaganu.
Galanteria oparta na czerni, by zrównoważyć formalność zestawu. Czarne oksfordy oraz pasek, a do tego rękawiczki typu "driving gloves". O koordynacji z karoserią pięknego Porsche 911 chyba nie musze wspominać? ;)

Na koniec jeszcze jedno zdjęcie tej czarnej piękności!

Na początku wpisu wspomniałem Wam, ze zestaw jest klubowy, ale nie aż taki klasyczny. Sporo mu bowiem brakuje do ortodoksyjnej wykładni. Blezer powinien być 100% wełniany, a guziki pozłacane, spodnie również z wełny i gładkie, zapewne również dłuższe i szersze. Ale wiecie co? Lubię go. To zestaw, w którym dobrze się czuję, a to od razu dodaje +10 do pewności siebie. Jestem ciekaw, czy i Wy tak wysoko cenicie sobie klubowe klasyki? Dajcie znać w komentarzach.
Meander
Fotograf: Marcin Wąsikowski

Marynarka: Zara
Spodnie: Dockers (SH)
Koszula: James Button
Rękawiczki: Wittchen
Szal: Reserved


2 komentarze: