wtorek, 16 lutego 2016

Felieton #1 - Rozstanie ze sprezzaturą.


O sprezzaturze pisało już wielu blogerów. Jedni starają się opisać czym jest, inni podać przepis jak zaadaptować ją w osobistym stylu. W końcu są tacy, którzy komentują to zjawisko. A ja? A ja zapewne nie napiszę nic nowego, ani odkrywczego. Napiszę za to co udało mi się zaobserwować oraz kilka moich przemyśleń opartych na własnych doświadczeniach. Może być ciekawie, spróbuj się przekonać.

Dla świętego spokoju. "Sprezzatura" w języku polskim kojarzona jest najbliżej z "nonszalancją". Jest to jedna z fundamentalnych cech włoskiego stylu, opierająca się na swobodzie w noszeniu ubrań i dodatków. Tak naprawdę nie ma jednej, właściwiej definicji, szczególnie, że nie do końca możemy przełożyć to włoskie słowo na rodzimy odpowiednik. Według mnie "nonszalancja" zupełnie nie załatwia sprawy, o czym dowiecie się w dalszej części wpisu.
Często pojęcie sprezzatury kojarzone jest ze zwrotem "ubrany, a nie przebrany" lub innym tego typu. Ponownie, również nie o to chodzi. O co zatem? Trudno to zdefiniować, więc i ja posłużę się swego rodzaju skrótem myślowym, licząc, że zrozumiecie - o swobodę, naturalność i uśmiech. A teraz przejdźmy do wyjaśnień.
Przykład sprezzatury, wprost z internetu. Niestety to raczej wystudiowana poza, najpewniej z Pitti Uomo.
Wielu z nas, zaczynając swoją przygodę z męską elegancją, trafia w końcu na pojęcie mitycznej sprezzatury. Dowiadujemy się z dziesiątek poradników, że to sztuka ubierania się z nonszalancją, tak byśmy to my nosili ubranie, a nie ono nas. Przejawia się to w nieprzykładaniu uwagi do detali stroju. Czasem wręcz mniej lub bardziej celowego pomijania jakichś szczegółów, np. niedopięcie mankietu koszuli, pozostawienie rozpiętej marynarki, czy niedbałe zarzucenie płaszcza na ramiona. Swoje próby opieramy najczęściej na dziesiątkach i setkach krążących w internecie zdjęć inspiracyjnych. A potem albo kopiujemy dojrzane rozwiązania, albo pilnujemy powyższych detali w naszych stylizacjach. 
Tylko nie o to w tym wszystkim chodzi. Zauważyliście, że unikam zarówno tutaj, jak i na facebooku, słowa "stylizacja"? Najczęściej pokazuję Wam "zestawy". Skomponowane przecież z ubrań z mojej szafy. Które noszę na co dzień. Łącząc je w podobny sposób jak na zdjęciach. Trudno to nazwać stylizacją. Fakt, zdarza mi się wybierać konkretne ubrania do sesji zdjęciowych, by pokazać coś ciekawego. Zdarza mi się również przesadnie dbać o szczegóły ubioru. Dlatego mogę pisać dla Was z perspektywy pewnych prywatnych spostrzeżeń. Bo i ja miewam problemy z naturalnością.
Czy nazwiemy to sprezzaturą, czy po prostu określimy kogoś dobrze ubranym, nie ma większego znaczenia. Najczęściej źródło jest podobne, czyli naturalność. Ktoś, kto czuje ubiór, i ma przy tym lepszy lub gorszy gust, ma szansę trafić swoim codziennym zestawem i stwierdzimy, że świetnie wygląda. Z kolei ktoś, kto będzie próbował świetnie wyglądać, najczęściej tego efektu nie osiągnie. Bo będzie za bardzo pilnował tego, by jego zestaw był jak spod igły. Idealnie złożona poszetka, doskonale zawiązany i dociągnięty krawat. Elementy połączone z największym pietyzmem. Doskonałość. Brakuje tutaj tylko jednego, pewnej nieuchwytnej iskry, którą najczęściej zdobywa się wraz z pewnym "sartorialnym" obyciem.
Dostrzegacie "to coś" u Lapo Elkanna?
Jeśli zawiązałeś krawat już tysiące razy, a poszetkę do brustaszy wkładasz machinalnie i od niechcenia, to jesteś na dobrej drodze. Gdy rano po prostu wybierasz kilka rzeczy, które lubisz nosić i jest Ci w nich wygodnie, ponownie, jesteś na dobrej drodze. Gdy do tego dołożysz jeszcze odrobinę praktyki, w którą przekułeś poznaną teorię, jesteś prawie u celu. Na koniec potrzeba odrobinę dobrego gustu, który jednak da się wypracować - równie dobrze możemy go nazwać obyciem lub doświadczeniem.
Właśnie wtedy nieważne jest, czy zakładasz jeansy, nieformalną marynarkę i koszulę z rozchłestanym kołnierzykiem, a poszetka nie pasuje zupełnie do niczego, bowiem jeśli czujesz się swobodnie i pewnie, jest ogromna szansa, że obserwator dostrzeże właśnie to w Twoim wyglądzie. Nie poszczególne elementy ubioru, ale bijące od całej sylwetki zadowolenie i pewność siebie. Wrzucasz na grzbiet roboczy garnitur. Pasek, buty i zegarek łączysz pod kolor już z przyzwyczajenia. Upychasz poszetkę w kieszonce piersiowej i ruszasz do pracy. Tylko zawadiacko wrzucony na głowę kapelusz i rozpięty płaszcz świadczą o tym, że nie przywidziałeś właśnie korporacyjnej zbroi. Po prostu w garniturze czujesz się jak ryba w wodzie. 
Możliwe zaś, że chodzisz wciąż zapięty na ostatni guzik, kołnierzyk koszuli jest śnieżnobiały, a mankiety wystają idealnie na 1,5cm. Jednak z chwilą gdy kończysz się ubierać, przestajesz myśleć o tym co masz na sobie. Jeśli zadbałeś o to wcześniej, a cała oprawa pasuje do Twojego codziennego wizerunku, nie ma takiej potrzeby. Po prostu nosisz się w ten sposób, bo tak lubisz. Też się uda i pewien luz będzie wyczuwalny.
Przechodzimy do ostatniego, bardzo ważnego elementu. Uśmiech. To on dodaje nam blasku. To trywialne wiem, ale spójrzcie na niektóre z powyższych zdjęć i powiedzcie mi, że nie bije od nich pozytywna aura. Aż chce się zatrzymać wzrok. Mimo iż nie lubię poluzowanych krawatów, czy niezapiętych marynarek. Nie zapominajmy o uśmiechu. To jeden z najtańszych, a zarazem najpiękniejszych elementów zestawu ;)
Lino chyba się ze mną zgadza ;)
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo miałem okazję ostatnio poobserwować taki styl na żywo. Takie, w którym poszetka bywa zupełnie "z innej parafii", gdzie nie trzeba dbać o to, by marynarka była poprawnie zapięta lub rozpięta, a buty nie zawsze biją lustrzanym blaskiem. A mimo to całość jest niezwykle spójna i docenia się każdy detal. 
Poza tym, czytałem ciekawy wpis Szymona Jeziorko, na blogu AllTiedUp, o sprezzaturze właśnie i w wielu kwestiach się z nim zgadzam. Czasem przydałoby się nam odpocząć od włoskiej nonszalancji i skupić się na jakości naszych zestawów. 

Bo żeby się tak naprawdę wyluzować, trzeba przestać próbować to zrobić. Ja już nad tym pracuję i ten wpis jest formą pewnego przypomnienia również dla mnie, bo daleko mi pod tym względem do obranych wzorców. Możecie się przyłączyć jeśli chcecie. Zachęcam. Ja i Frank Sinatra ;)

Za inspirację oraz materiał do przemyśleń, dziękuję Wojciechowi Szarskiemu, niegdyś z bloga Macaroni Tomato
Meander

Źródła: theguardian.com, birchbox.com, bianconerosempre.blogspot.com, moderngentlemanmagazine.com, mydapperself.com, jakubroskosz.com, thereef.com, wallpaperscraft.com


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz